Jesienna sesja ślubna o wschodzie słońca
Jesienna sesja ślubna o wschodzie słońca
Plener ślubny o wschodzie słońca zdarza mi się coraz częściej. Lubie poranne łąki, najbardziej te nieznane, odkrywane w trakcie drogi w wytyczone miejsce. Są zawsze otulone pewną magią, niedopowiedzeniem. Zazwyczaj mało kto się zatrzymuje, przemyka tak szybko jak przemyka czas. Lubię się zatrzymać – mimo że te miejsca jeszcze otulone są nocą, lubię poczekać na wschód. W niemal każdym miejscu wygląda on inaczej, ale niemal zawsze odgrywa przed nami cudowny spektakl kolorów, mgieł, chłodów i promieni ciepła.
Z pewnością nie każdy ma do tego predyspozycje, głównie uwarunkowane wczesną porą pobudki. Ja ich nie mam, ale staram się na ile jest to możliwe przełamywać swoje słabości i robić coś na przekór swojej niepokornej duszy. Więc budzę się o dość nieprzyzwoitych godzinach zakładam nieprzemakalne buty i śmigam pospacerować po rosie.
Jesienna sesja ślubna o wschodzie słońca
Zazwyczaj są one mocno nieplanowane. Tak samo było i tym razem. Razem z Justyną i Wojtkiem wyruszyliśmy w inne miejsce a skończyliśmy na łące. Lubie takie zaskoczenia, otwierają one oczy, umysł na coś nowego. Tomasz Tomaszewski kiedyś powiedział słowa, które siedzą mi mocno w głowie – “Udział mózgu w robieniu zdjęć ma zasadnicze znaczenie, nawet większe niż nasze oko. Pan Bóg preferuję umysł przygotowany”
Powtarzam sobie te słowa jak mantrę wychodząc ze swojej strefy bezpieczeństwa, robiąc nieplanowane postoje jak się później okazuję w drodze donikąd, bo do miejsc do których chce nigdy nie docieram 🙂 Zapraszam was zatem na wędrówkę po małopolskich rubieżach, miejscach banalnie prostych, pięknych, zapomnianych. Takie właśnie miejsca lubię. Mogłyby pozostać moje ale zawsze później komuś się wygadam, a że w mojej najbliższej rodzinie sami fotografowie, czasami widzę te miejsca u innych. I jeszcze bardziej się zachwycam bo każdy owe miejsca pokazuję inaczej, pełniej – dopełnia to czego ja nie widzę.
Jeśli macie więcej czasu zapraszam na prawdziwą petardę -> Najlepsze zdjęcia ślubne 2018 roku
ZOBACZ INNE HISTORIE
Nic nie znaleziono.
Sesja narzeczeńska na krakowskim Kazimierzu
Na Krakowskim Kazimierzu poranki zawsze zaklinają swoją magią.
Sesja narzeczeńska na krakowskim Kazimierzu nie musi być utartym schematem spotkania dwojga osób. Starałem się aby cały czas była niedopowiedzeniem – granicą, którą warto przekroczyć by faktycznie zrozumieć jej istotę.
Tu żaden dzień nie wygląda tak samo. Tu słońce każdego dnia odgrywa swój unikatowy spektakl. Żadko kiedy to widzimi, prawie nigdy nie podnosimy głów do góry przemykając z punktu A do punktu B.
Wschód słońca ułożył nam w cudny sposób plan na całą sesję. Spacer wąskimi ulicami miejsca, które pamięta ciche szepty za dnia i głośne muzykowanie w klimacie Yiddish zawsze powoduje u mnie nostalgię do tego jak to miejsce mogło wyglądać kilkadziesiąt lat wstecz.
Krakowski Kazimierz jest zaczarowanym miejscem
Kto tu był raz i nie przemknął z pkt A do B, spojrzał wyżej, poszukał miejsc wyrytych na łamach historii wie, że temu miejscu winny jest szacunek. Myślę o tym za każdym razem kiedy się tam znajduję.
Justyna i Dawid spisali się świetnie, mimo iż temperatura do najwyższych nie należała udało sie wykrzesać z nich ciut emocji, radości i uśmiechu. Miejmy nadzieje udało się oddać choć na kilku zdjęciach ducha tego miejsca i ich sesja narzeczeńska w Krakowie wam się spodoba.
Kamera, Lustrzanka czy bezlusterkowiec
FILMOWANIE LUSTRZANKAMI
Branża filmowa przechodzi bardzo duży postęp technologiczny udostępniając coraz więcej zaawansowanych narzędzi filmowcom. Ci z kolei prześcigają się w zakupach i poszerzaniu swojej kolekcji o coraz to nowsze sprzęty. Początkowo spore grono osób nie mogło się przekonać do filmowania aparatem bo choć funkcja nagrywania od dawna jest znana w starszych typach aparatów cyfrowych, to profesjonalne wykorzystanie ich w filmie zapoczątkowały dopiero pierwsze lustrzanki Canona. Niewielkie rozmiary, mobilność czy nowa jakość obrazu wyparły oldskulowe kamery z dodatkowym rażącym po oczach oświetleniem. Wymienna optyka rozwinęła szeroki wachlarz możliwości w żonglowaniu kadrami. Ten wachlarz rozrasta się cały czas. Wyścig technologiczny wydaje się nie mieć końca, a kupowane towary napędzają rynek.
Filmowcy co parę lat wymieniają sprzęt na nowszy, aby dostosować się do coraz to nowszych standardów, ponieważ pary bardzo zwracają uwagę na wysoką jakość nie tylko obrazu, ale i dźwięku. Lustrzanki oferują duże urozmaicenie w filmie np. o różnorodność ogniskowych, ktore wpływają na dynamikę całego materiału. Wraz z postępem technologicznym, wzrastają oczekiwania widza, gdyż on także interesuje się premierami nowych gadżetów. Nie wystarczy już tylko posiadać dobrego i drogiego aparatu. Trzeba się go nauczyć, aby wiedzieć jak w kreatywny, ale i prawidłowy sposób go wykorzystać.
Filmowanie lustrzanką oznacza dużą głębie ostrości, dobrą jakość obrazu przy niskich warunkach oświetleniowych i nieskończoną ilość możliwości, które zależą od operatora i jego umiejętności także w późniejszej postprodukcji.
KAMERA, LUSTRZANKA CZY BEZLUSTERKOWIEC
Odwieczny dylemat skierowany głównie do profesjonalistów, jednak wiele par młodych chce również mieć taką możliwość wyboru. Do niedawna jeszcze, pary młode miały dylemat pomiędzy kamerą a lustrzanką. Wówczas sytuacja była dosyć prosta. Po obejrzeniu próbki z kamery i aparatu, aparat wygrywał raz za razem. W chwili obecnej, wybór w cale nie jest oczywisty! Wszystkie typy są dobre pod względem jakości i osiągów. Producenci stają na głowie, aby to ich sprzęty sprzedawały się najlepiej. Rynek na chwilę się wyrównał dopóki nie zrewolucjonizował go Sony. Wypuszczono do sprzedaży jeszcze mniejszy niż lustrzanka aparat. Aparat o gigantycznych możliwościach, które spotykane były w bardzo drogich kamerach dostępnych dla nielicznych ekip. Wartość takiej kamery to równowartość samochodu bardzo dobrej klasy.
Dobry filmowiec będzie wiedział jak w pełni wykorzystać możliwości danego urządzenia, aby stworzyć profesjonalnie wyglądający film. Portfolio samo przekona do niego przyszłą parę młodą, która nie będzie wówczas zastanawiać się jakie kamery czy aparaty zarejestrowały ich pamiątkę z wesela. Wtedy to przestaje mieć tak wielkie znaczenie.
Znaczenie zaś ma dla samego filmowca, który potrzebuje mobilnego, szybkiego i niezawodnego narzędzia, na którym zawsze może polegać. Pozwoli mu ono pozostać w gotowości cały czas podczas filmowania tego, czego powtórzyć się już nie da.
Zagraniczna sesja narzeczeńska – moda czy absolutny ”must have”?
W dobie tanich lotów, barier językowych i mentalnych granic, które przestają istnieć zasadnym staje się pomysł na przygodę o nazwie "zagraniczna sesja narzeczeńska".
Zagraniczna sesja narzeczeńska?
Bardzo chciałem podejść do tego tematu twórczo – gdyż mało, która para zdaję sobie sprawę jaka moc drzemię w takiej sesji, i czemu w ogóle owa sesja ma służyć. Długo można pisać elaboraty i marketingowe chwyty zachęcające potencjalne pary do takich ekstrawagancji – Ja wiem, że owa sesja to must have dla osób, które dbają o swoje zdjęcia i dla których zdjęcia ślubne to najważniejsza pamiątka z dnia ich ślubu.
Ale czy one o tym wiedzą – znaczy pary – zapytajmy? I tu pojawiła się złota myśl, aby owe odczucia dotyczące sesji narzeczeńskiej opisał nie kto inny jak osoba biorąca w niej udział. Poznajcie Monikę.
- Monika, poproś o cztery dni wolnego, za dwa tygodnie lecimy na sesję narzeczeńską na Majorkę. – Totalnie oszołomiona, kompletnie wybita z rytmu postukałam się w czoło. „Przecież ja jestem niefotogeniczna! Czy Ty widziałeś jak ja wychodzę na zdjęciach?! Po co nam to? Już i tak mamy sporo wydatków związanych z przygotowaniami do Ślubu!”
Zagraniczna sesja narzeczeńska - czy to ma sens?
To były pierwsze myśli, które pojawiły się w mojej głowie i pewnie nie byłam w tym osamotniona. Sądzę, że większość z przyszłych Panien Młodych myśli w podobny sposób. Ale czy naprawdę wygląda to tak strasznie?Widząc aparat zawsze uciekłam w „bezpieczne miejsce”. Pozowane, ze sztucznym uśmiechem, często z uchwyconym grymasem na twarzy – albumy pękają w szwach.
Wtedy narzeczony uświadomił mi, że wszystko zależy od NAS. Nie od najlepszego sprzętu, nie od fotografa, miejsca czy okazji. To jak finalnie będą wyglądały zdjęcia, uwarunkowane jest przede wszystkim naszym nastawieniem.Zdenerwowana, ale przede wszystkim podekscytowana zupełnie nową sytuacją, wyruszyłam w jedną z najciekawszych przygód swojego życia, z której wróciłam z bagażem najpiękniejszych wspomnień uchwyconych w obiektywie. Ale od początku…
Sesja narzeczeńska to przedsmak sesji ślubnej.
Równie ważna i emocjonująca. Najważniejsze jest to, aby zapomnieć o tym, że ktoś śledzi nas z aparatem. Zatracając się w uczuciach do drugiej osoby, zapominamy o pozowaniu, ruchy ciała stają się płynne, naturalne. Dzięki temu zdjęcia emanują naturalnością.
Czy przygotowywaliśmy się jakoś specjalnie do sesji? Otóż nie! Jako, że październik na Majorce jest wyjątkowo ciepły i słoneczny postawiłam na długą, zwiewną sukienkę, która tańczyła razem z wiatrem, a po wejściu do krystalicznie przejrzystego Morza Śródziemnego dryfowała razem z falami. Narzeczony (genialnie wpasował się urodą do hiszpańskich amantów ;) do lnianej, granatowej koszuli dobrał błękitne spodnie, gdzie szyku dopełnił skórzany pasek. Delikatność, naturalność i swego rodzaju dzikość dopełniły nasze bose stopy.
W tych wszystkich miejscach, gdzie odbywała się nasza sesja narzeczeńska, czułam, że razem z narzeczonym odkrywamy siebie na nowo. W niecodziennych sytuacjach, obudziły się w nas dotąd nieznane nam uczucia, emocje. Przecież nie codziennie wspinamy się na strome skały zdani na swoje dłonie splecione mocnym uściskiem :-) Wiedziałam, że dzięki wyjazdowi w tak niebanalne miejsce jak Majorka, nasza sesja narzeczeńska nie będzie taka jak większość oglądanych przeze mnie historii innych par, że ukażemy zupełnie inną „stronę” zdjęć.
Czy zatem sesja narzeczeńska – moda czy absolutny ”must have”? Absolutnie absolutny must have! Nasz wyjazd trwał 5 dni, 5 dni które dały całkowicie inne spojrzenie na przygotowania do Ślubu. Doszliśmy do wniosku, że ten jeden dzień w naszym całym życiu nie musi być poprzedzony ogromnym stresem, masą niezałatwionych spraw czekających w kolejce za tortem czy urzędem. To czas, który jeszcze mocniej spaja nas ze sobą, to czas kiedy uczymy się współpracy, wyrozumiałości, rozmawiamy o wspólnych wizjach i oczekiwaniach. To czas kiedy musimy być dla siebie!
Sesja przedślubna sprawiła, że na nowo poczuliśmy siłę naszego związku.
Odnaleźliśmy się jeszcze raz i utwierdziliśmy w przekonaniu, że razem jesteśmy drużyną. Uważam, że każda para przygotowująca się do wielkiego wydarzenia jakim jest ślub, powinna zdecydować się na sesję narzeczeńską. To przeżycie warte jest każdych pieniędzy i każdych wyrzeczeń. Oswojenie się z fotografem, aparatem sprawi, że odejdzie nam stres związany z jego obecnością, który nie ukrywajmy towarzyszyć nam będzie przez wiele długich godzin :-)
Piękne – prawda :-)
I jakby tego było mało zapytałem o to samo Tomka – narzeczonego Moniki. I tu sprawa się jeszcze bardziej komplikuję – bo Tomasz jest filmowcem – współpracujemy razem, lubimy się, znamy się bardzo dobrze ale niestety od strony biznesowej, i bardziej szalonej. Teraz nadszedł czas na zupełnie inny projekt. Projekt, w którym on sam poczuje na sobie oddech twórczy fotografa – sprawa nie była tak prosta jak mogłaby się wydawać. Ale przeczytajcie sami o jego opinii.
Kraków. Kilka miesięcy przed dniem naszego ślubu. Przygotowania w pełni zaawansowane, zamówione sala, zespół i cały sztab ludzi, którzy uświetnią nasz dzień. W prozie codzienności i obowiązków nagle padł pomysł o zorganizowaniu sesji narzeczeńskiej. Pomyślałem; dobra, w zasadzie czemu nie. To kiedy będzie ta sesja? - zapytałem. A to zależy od tego, czy uda się zgrać urlop Moni z biletami, i rezerwacją sensownego hotelu. - usłyszałem od Piotrka i stanąłem chwilę w osłupieniu:
Robimy Wam sesję narzeczeńską na Majorce.
Po kilku minutach zdałem sobie sprawę, że to nie żart, słysząc jak cała wycieczka w parę chwil została rozplanowana od A do Z. Przyznam, że adrenalina podskoczyła z ekscytacji i jednocześnie obaw czy uda się dograć tyle rzeczy na raz no i czy możemy finansowo pozwolić sobie na plener zagraniczny, kiedy na głowie wciąż sporo wydatków. Nie tkwiłem jednak długo w tych wszystkich obawach, kiedy koszty pleneru zagranicznego zrównały się z kosztami tygodniowego pobytu w Zakopanem. Odpowiedź była jasna- jedziemy! Klamka zapadła, bilety kupione, nocleg zabukowany, stylizacje przyszykowane i się zaczęło….
Jadąc na lotnisko prawie pokłóciliśmy się w samochodzie o to czy aby na pewno dobrze przemyśleliśmy cały pomysł z sesją, czy jest ona niezbędna, „przecież nie jesteśmy fotogeniczni”, „na każdym zdjęciu mrużę oczy” i „nie mam żadnego ładnego zdjęcia, to bez sensu”. Na szczęście było to tylko głupie gadanie, które nie miało wpływu na powodzenie zdjęć i nie miało nic wspólnego z tym co przeżyliśmy w Palma de Mallorca. Po wylądowaniu poczuliśmy totalny luz, przypływ ekscytacji i ogromną radość. Zachwycaliśmy się wszystkim dookoła, widoki były niesamowite, a całość dopełniał fakt, że mogliśmy złapać mnóstwo promieni słońca i wciąż korzystać z pięknej pogody w październiku.
Majorka pochłonęła nas bez reszty
Podczas gdy wszyscy w Polsce podejmowali nierówną walkę z jesienną aurą, pracą i niekorzystnym biomet-em, my daliśmy się porwać pięknej przyrodzie, spacerom po plaży i zatokach, aż w pewnym momencie zapomnieliśmy przez chwilę totalnie o wszystkim, o troskach i problemach, które zostały w domu. Skupiliśmy się wyłącznie na sobie i czerpaliśmy przyjemność z tego, że jesteśmy razem, dla siebie, zapomnieliśmy nawet, że jesteśmy na sesji.
Na dodatek w tak wspaniałym miejscu, do którego z pewnością jeszcze wrócimy, jakby tego było mało przywieźliśmy ze sobą zdjęcia, które pozwoliły nam odkryć siebie na nowo i pozostaną z nami na zawsze. Coś niezwykłego - oglądasz siebie na zdjęciach jakich jeszcze nigdy nie widziałeś. Jakich nikt Tobie nie zrobił. Tego się nie „przelatuje wzrokiem” jak instagram.
Najlepsze jest to, że te zdjęcia wciąż żyją i przenoszą w czasie, kiedy je razem oglądamy. Osobiście wzruszyłem się- tak, doświadczyłem zaszklonych oczu na widok naszej historii i nie wstydzę się tego.
Osobiście na takie sesje mógłbym jeździć tydzień w tydzień. Ta zagraniczna sesja narzeczeńska była ogromną przyjemnością, relaksem, świetnie spędzonym czasem. Od tamtej pory zmieniła się moja wrażliwość, zacząłem bardziej doceniać i cieszyć się z tego co mam, zdałem sobie sprawę, że zdjęcia są bezcenne, a nasz związek odżył jeszcze bardziej.
Cała sesja Moniki i Tomka dostępna pod tym linkiem:
Zobaczcie również sesję narzeczeńskie z drugiego zakątka Europy:
Sesja w Wenecji
Sesja w Wenecji
Przy okazji sesji narzeczeńskiej w Wenecji pozwoliłem sobie na skok w bok na pół dnia aby w samotności pokontemplować (o ile da się to robi w stadzie turystów) próbując zrozumieć fenomen miasta. To że Wenecja architektonicznie należy do najpiękniejszych miast świata nikogo przekonywać nie trzeba, chciałem posunąć się jednak o krok dalej i w tym miejscu pełnym turystów spróbować oddzielić tych, którzy przyjeżdżają od tych którzy już tam mieszkają.
Idąc jeszcze głębiej – musiałem tych którzy tam mieszkają po prostu znaleźć.
Wenecja to miasto, które zdecydowanie nie jest miejscem dla daltonisty. Mnogość barw jakie można tam odnajdywać przyprawia o ból głowy – taki pozytywny. Kolor pochłania to miejsce i to w cudowny sposób, a jeśli w kontraście do żywych kolorów budynków mamy zieloną wodę – zaczynają dziać się cuda. Dalej twierdzę, że Wenecja to ludzie – nie budynki.
Plener w Wenecji
Zastanawiałem się, czy w takim tłumie turystów uda nam się wykonać sensowną sesję w Wenecji. To naprawdę nie lada wyzwanie jeśli przed osobami fotografującymi cały czas pojawiają się stada turystów. Założenie obrane następnego dnia zostało wykonane – z jakim skutkiem – dowiecie się wkrótce.
Ludzie w Wenecji
Zapraszam Was zatem na, krótką historię o ludziach tam będących, może i Wam uda się odseparować, tych którzy przyjechali od tych, którzy tam żyją. Są zdjęcia oczywiste i mniej oczywiste – miłej zabawy zatem życzę…
Sesja w Wenecji
Jeśli chcecie zobaczyć inne moje sesję bardzo serdecznie zapraszam:
Romantyczny Plener w Rzymie
Romantyczny plener ślubny w Rzymie
Romantyczny plener ślubny w Rzymie – niejeden fotograf marzy o takiej sesji. Niejedna Para młoda ma w swojej głowie na nią pomysł. Pozwólcie że zabiorę Was w podróż po wiecznym mieście ukazując jego inne oblicze. Przy okazji konferencji dla fotografów ślubnych way up north pomyślałem o sobie, o moich czuciach tego miasta. Nigdy nie byłem w Rzymie zawodowo jako fotograf – chcąc się zatem na własnym przypadku przekonać o prawdziwym duchu tego miasta zdecydowałem się na jednodniowy projekt fotograficzny. Wybrałem się z aparatem – by odnaleźć ducha tego miasta. Ujarzmić się go nie da, ale z pewnością na chwilę zatrzymać, choć trochę z nim poprzebywać, pojąć w tym chaosie.
Rzym – miasto tysiąca dusz
Na wstępie do tego elaboratu 🙂 zadałem sobie jedno bardzo ważne pytanie. Jeśli mi – przeciętnemu fotografowi z pl zaproponowano by sesję zdjęciową w rzymie, i przy tym poproszono o portfolio z tego miejsca co musiałbym, chciałbym pokazać. Jakim tropem iść aby w mieście pełnym zabytków architektury pokazać to miasto inaczej, pełniej. I tak samo jak w przypadku mojego wpisu z konferencji Way up North, który możecie zobaczyć TU, powtórzę się Rzym to ludzie. Na myśl przychodzi mi cytat z filmu „Królestwo niebieskie” w którym główny bohater pyta króla Salladina:
– What is Jerusalem worth?
– Nothing !!!!!
– Jerusalem is worth Everything…..
I tak też ma się sprawa z Rzymem, bo jako miasto nie warte jest niczego, mieszkając z dala od centrum widzisz tony brudu, bezdomnych śpiących na ulicach, jeździsz tramwajami, do których strach wsiadać, w metrze każdy ostrzega cię przed kieszonkowcami, ilość turystów odstrasza od każdego popularnego miejsca.
Ile jest warte miasto Rzym?
Po chwili sam odpowiadasz sobie na to pytanie pojawiając się w centrum, oglądając najważniejsze zabytki tego miasta, potrącasz raz po raz przemykających wąskimi uliczkami turystów, docierasz onieśmielony pod ołtarz ojczyzny w Rzymie, zamykasz oczy przy forum romanum, by nie widzieć tylko reliktów epoki, ale by w myślach odbudować to miasto. Idziesz dalej – mijasz fontannę di trevi, wąskimi uliczkami dochodzisz do zamku św. anioła, pozostał tylko Watykan.
Sam przekonujesz się, że cały dzień minął ci nie na oglądaniu tych miejsc a na fotografowaniu ludzi w tych miejscach, bo Rzym to ludzie. Jacy by oni nie byli – to wciąż ludzie, ze swoimi historiami wyrytymi na twarzach. Skąd są, gdzie żyją, na jak długo tu i teraz. Ten, który sprzedaje pieczone kasztany – ma już koło osiemdziesiątki. On miałby najwięcej do powiedzenia bo w cieniu starej kamienicy patrzy na fale turystów przelewających się z sekundy na sekundę przez fontannę di trevi.
Rzym to ludzie z ich cudownymi historiami.
Wyzwaniem jest zatrzymanie tych historii, ułamek sekundy, jedno klapnięcie migawki, jesteście jedną historią, jednym zdarzeniem w przyczynowo skutkowym ciągu. W zamierzeniu kata i ofiary ktoś się pojawia w twoim kadrze – masz to już na lata dla siebie…Rome is worth everything
Romantyczny plener ślubny w Rzymie
Jeśli jesteście parą szalonych zakochanych ludzi i marzy wam się romantyczny plener ślubny w Rzymie – po prostu piszcie…ruszę z Wami na wspaniałą przygodę, a jeżeli macie chęć aby wgryźć się bardziej w to co robię – będzie mi niezmiernie miło:
Najlepsze zdjęcia ślubne 2018 roku
Way up North Rzym 2017
Way up North 2017
Spotkanie z chłopakami z Nordica Photography na warsztatach w Warszawie pozostawiło wielką dziurę pełną niedopowiedzeń. Fotografowie uważani za jednych z najlepszych na świecie zasiali ziarno ciekawości do świata, do fotografii, która przekracza granice, która intryguje, która wprowadza nowy model narracji. Można było oczywiście usiąść w miejscu i nic dalej nie robić bądź iść tym tropem odkrywając coś, czego nie znamy, o czym marzymy, do czego wzdychamy. Jeśli mnie znacie, już wiecie, że wybrałem tę drugą drogę. I ruszyliśmy odkrywać nieznane zakątki swojego mrocznego, nieodkrytego Ja.
Destination Rome
Czym mógł nas przywitać Rzym, – jeśli nie słońcem, wysoką temperaturą i uśmiechniętymi mordkami potomków cesarza. To miasto zachwyca, onieśmiela do siebie, przesłania trzeźwe i logiczne patrzenie na otaczający nas świat – dziś czuję, że to już moje miasto, mimo że krew rodziny cesarskiej w mych żyłach nie bulka. Przechodząc do treści właściwiej, – czym jest Way Up North? Pomijam frazesy, że jest to największa i najlepiej zorganizowana konferencja zrzeszająca najlepszych ( w to chce wierzyć) fotografów ślubnych świata. Way up North działa jak dobry bimber – najpierw odrzuca, później rozgrzewa, byś finał finałów i tak po niego sięgnął raz jeszcze. Taki jest WUN. O minusach ciężko pisać, bo była to moja pierwsza międzynarodowa konferencja – po drugiej edycji Way up North w Stockholmie wyrobię sobie pełniejszy obraz i troszkę dziegciu wyleję.
Czym mnie zachwyciła?
Ludźmi, to oni tworzą tę konferencję. Oni są jej najjaśniejszą stroną, oni ją dopełniają. I piękne jest to, że ludzie, którzy osiągnęli ogromny sukces w tej branży są jak my, którzy o niego walczymy. To prości ludzie otwarci na drugiego, niekrzyczący w niebogłosy o swym sukcesie, ludzie, którzy widzą w sobie więcej wad niż zalet, patrzą szerzej, inspirują się tym, co proste, – ale w swej prostocie stające się najsilniejszą formą przekazu.
„Weddings are pretty stupid…but people, family and friends are fucking awesome..”
Andy Gaines – moim zdaniem najjaśniejsza gwiazda tej konferencji i jego cytat, który powieszę sobie nad biurkiem, i za każdym razem spojrzę na niego, jeśli zobaczę w internetach tekst czy brać ślub w niezbyt pięknej lokalizacji czy nie. Chce mieć to wszystko w tyle siebie. Chcę widzieć człowieka, z jego historią, nieważne czy otoczeniem tej historii są jezioro i góry, czy prosty lokal w małej miejscowości. Chcę się raz za razem zachwycać ludźmi, w nich szukać siebie, z nimi odkrywać swoje pragnienia, ścieżkę fotograficznego rozwoju – chce by Ci ludzie mnie uzupełniali, jako człowieka.
Zamek w Przegorzałach wesele u Ziyada
Zamek w Przegorzałach wesele u Ziyada
Nie ma chyba wyżej położonego miejsca na ślubnej mapie Krakowa jak zamek w Przegorzałach. Wychodząc na taras w pogodny dzień, nie dość że zaserwowany ci zostaje taki widok, że nogi same się składają, to jeszcze wysokość i wiatr tam panujący sprawiają niesamowite wrażenie. Tak właśnie było na ślubie Madzi i Adama. Zaczęło się wyjątkowo spontanicznie bo od telefonu we wtorek że na sobotę potrzebują fotografa, i jak się ma do tego cały chory marketing części branży ślubnej, że aby zorganizować swoje wesele musisz to robić dwuletnim wyprzedzeniem. Idąc za klasykiem krzyknę ”bullshit”.
Madzia znalazła mnie 5 dni przed swoim ślubem. Oddając wam ten materiał powiem, że był to jeden z najfajniejszych ślubów tego roku. Nie mam w zwyczaju słodzić wszystkim, więc napiszę, że były i takie mniej fajne, ale ten z pełną świadomością wypowiadanych słów był wyjątkowy.
Slow Wedding w stylu Krakowskim
Gdybym miał znaleźć określenie które do owego ślubu pasowałoby najbardziej – byłby to ślub w stylu slow wedding. Wszystko na totalnym luzie, bez nadęcia, spięcia, ślubnej sztampy. Państwo młodzi wiedzieli doskonale na czym się skupić, kontemplowali siebie, okazywali sobie radość – dawali jednoznacznie poznać że ten dzień jest ich a nie na odwrót.
Staropolskie oczepiny, to jest to
Każdy z nas ma już chyba dość godziny zero. Wtedy na niemal każdym, bo na szczęście nie na każdym przyjęciu weselnym rozpoczyna się zmora wszystkich fotografów i części świetnie bawiących się gości - Oczepiny – bo o nich będzie mowa. Madzia i Adam po raz kolejny tego dnia pokazali, że tradycję tworzymy my a nie ona nas i zorganizowali swoje oczepiny o godz 22.00 w tradycyjnym staropolskim rycie. Nie było durnych piosenek, rzucania czym popadnie w kogo popadnie. Po raz pierwszy od bardzo dawna zakochałem się w tej części wesela.
Tradycyjne polskie pieśni zaczarowały chyba wszystkich gości.
Było to tak świeże, szczere i enigmatyczne, że wydawało mi się jakobym był wciągany przez boginki w przepastne wody Świtezi. Po raz pierwszy zamiast gonić z aparatem obserwowałem z zaciekawieniem nie chcąc niszczyć tego stanu ducha.
Winowajczynie tego stanu siedzą tutaj: GRUPA ZORA
Bez przynudzania zatem zobaczcie co udało się wyczarować.
Zimowa sesja ślubna w Tatrach na Rusinowej Polanie
Zimowa sesja ślubna w Tatrach na Rusinowej Polanie
W Polsce ostatnio śniegu jak na lekarstwo w zimie, więc tym bardziej jeśli się on pojawia śpieszymy aby owe warunki wykorzystać. Razem z Eweliną i Witkiem wybraliśmy się na plener ślubny w Tatry. Pytań pojawia się więcej, niż gotowych nań odpowiedzi. Pragnę Was jednak tym wpisem troszkę ośmielić do przełączenia się w tryb szalony, choćby na te kilka godzin. Jasne, że taka sesja ślubna do najłatwiejszych nie należy, odpowiednie przygotowanie mile wskazane. Mając jednak na uwadzę fakt, iż kontemplacja majestatu gór i przy odrobinie szczęścia kilka promyków słońca mogą stworzyć mieszankę wybuchową, a efekty mogą zaskoczyć was samych.
Plener ślubny w zimie?
Nic bardziej szalonego, biorąc pod uwagę kilka wątków:
- Suknia Pani młodej
- Skąpe wierzchnie okrycie
- Buty – rzecz najbardziej istostna w zimie?
Ewelina uwielbia góry – Witek również musiał polubić 🙂
Nie sądziłem w ogóle, że ta sesja się ukażę, bo nie ukrywam, iż po powrocie do domu, całym dniu tłumaczeń dotyczących bliskości, oddziaływania na siebie, budowaniu emocji czułem jakbym walił grochem o ścianę. Siedząc wieczorem przy lampce wina i pokazując Witkowi na szybko efekty – usłyszałem słowa – Aaaaa to oto chodzi, przy czym obaj wiedzieliśmy, że to już za późno… Na szczęście miłość swoimi ścieżkami kroczy, i dopiero po wnikliwej analizie materiału doszło do mnie, że to faktycznie nie mogło się nie udać.
Zimowa sesja ślubna w Tatrach na Rusinowej polanie to wielkie marzenie niejednej panny młodej. Urok otaczających gór rekompensuję czas poświęcony na takową sesję. Efekt finalny z postaci przepięknych zdjęć ślubnych zostaje z wami na całe życie zatemZimowa sesja ślubna na Rusinowej polanie w tatrach to wielkie marzenie niejednej panny młodej. Urok otaczających gór rekompensuję czas poświęcony na takową sesję. Efekt finalny z postaci przepięknych zdjęć ślubnych zostaje z wami na całe życie zatem to czy warto sie wybrać pozostawiam waszej ocenie.
Zimowa sesja ślubna w Tatrach
Jeśli usłyszeliście ten wiatr i poczuliście zimno górskich polan – te zdjęcia miały sens. A jeśli macie czas zerknijcie na pozostałe – bliskie mojemu sercu sesje: Plener ślubny w Lanckoronie oraz sesję ślubną w Katowicach. Mam dla was jeszcze jedną petardę – a mianowicie podsumowanie 2018 roku, które znajdziecie TUTAJ.
ZOBACZ INNE HISTORIE
Nic nie znaleziono.
Dwór w Tomaszowicach wesele I Ślub u Franciszkanów
Dwór w Tomaszowicach Wesele i ślub u Franciszkanów
Dwór w Tomaszowicach stał się niemym świadkiem cudownego ślubu Asi i Andres’a. Z ręką na sercu napiszę Wam tutaj, że już dawno nie byłem świadkiem obserwowania takich więzi rodzinnych jakie miałem okazję widzieć na tym ślubie – rozpiera mnie duma, że walczyłem o każde jedno zdjęcie, chcąc jak najlepiej oddać to co połączyło te dwie rodziny. Zacznijmy jednak od początku.
Najfajniejsze śluby to takie śluby, na które trafia się z polecenia – i tutaj było podobnie.
Razem z siostrą Asi poznaliśmy się na ślubie cudnej pary Pauliny i Tomka. I tym pięknym zrządzeniem losu dane mi było poznać Asie i Andresa. Niesamowicie się cieszę z tego spotkania – bo pchnęło mnie ono na wody czystego reportażu. Bez schematów, bez must have, bez wymuszania czegokolwiek. Czysta obserwacja miejsca i ludzi. A wszystko zaczęło się jak w dobrych hollywoodzkich filmach. Od wybuchu strachu, nerwów, sytuacji jak gdyby świat szedł na przekór temu wydarzeniu.
Maraton krakowski!!! Czyli jak zepsuć to czego zepsuć się nie da
Tak to on był głównym reżyserem pierwszych godzin. Założyliśmy że ta impreza może spowodować spore utrudnienia więc z dwugodzinnym wyprzedzeniem zacząłem fotografować. Los przewrotny i tego założenia nie uszanował, choć… udało się podjechać pod hotel Andresa, zamienić z nim dwa słowa, nie udało się jednak zaparkować Godzinna próba znalezienia parkingu skończyła się tym że zostawiłem samochód niemal na przejściu dla pieszych – wiedząc że przy takim chaosie żaden strażnik miejski nie odważy się wyjechać na miasto z bloczkami mandatowymi.
Kościół oo. Franciszkanów w Krakowie
Kolejna destynacja do której dotarcie pochłonęło godzinę. W normalnej sytuacji trwa to 10 min. Więc jak sami widzicie, zaczęło się iście w hollywoodzkim stylu. Stres i nerwy wynikłe z załamania iście generalskiego planu działania spowodowały chwilowe zachwianie stanu emocjonalnego. Trzy własnoręczne strzały w twarz owy ład emocjonalny przywróciły i mogłem wrócić na właściwe tory reportażu. Wiem, że piszę dość lakonicznie. Fakt jest jednak taki, że ich ślub był czystą magią. Ojciec franciszkanin tak cudnie poprowadził te uroczystość, że bez żadnych wyjątków każdemu łza zakręciła się w oku. I takich ślubów życzę sobie przede wszystkim – aby nikt nie musiał wchodząc do kościoła hamować swoich emocji jak to często zdarza się na naszym podwórku. Tyle tytułem wstępu…później coś jeszcze napiszę 🙂
Dwór w Tomaszowicach
To moim zdaniem jedno z piękniejszych miejsc na mapie Krakowa – dla tych którzy myślą o organizacji swojego ślubu. Tam wszystko się cudnie łączy z emocjami jakie towarzyszą kochającym się osobom tego dnia. Prostota dekoracji i rustykalny charakter sali weselnej tworzą idealne połączenie. Oczywiście każdy ową architekturę dostrzeże w inny sposób. Mi osobiście pracowało się tam wyśmienicie – zerknijcie zatem i wy na efekty finalne.
JeJ